Babbel Logo

Czy Berlin powinien być dwujęzyczny?

Istnieje przekonanie, że niemiecka stolica to metropolia, w której bez przeszkód można porozumieć się w języku angielskim. Czy Berlin to faktycznie dwujęzyczne miasto? I tak, i nie!
Czy Berlin to dwujęzyczne miasto?

Berlin niewątpliwie przeobraża się w dwujęzyczne miasto. Wystarczy wsłuchać się w rozmowy przechodniów bądź wczytać w tutejsze graffiti i sklepowe szyldy.

Joab Nist, założyciel bloga Notes of Berlin, na którym prezentuje sąsiedzkie karteczki z całego miasta i zabawne bazgroły umieszczane na berlińskich murach, nie ma żadnych wątpliwości. Wśród setek zdjęć, które otrzymuje od fanów, coraz więcej fotografii to uwiecznione napisy i zapiski w języku angielskim. Co prawda Notes of Berlin to w większości posty po niemiecku, Nist wybiega w przyszłość i twierdzi, że już wkrótce zacznie publikować także anglojęzyczne posty. 

Z oficjalnych statystyk wynika, że około 35 procent, czyli mniej więcej 1.3 miliona mieszkańców Berlina to ekspaci. Co ciekawe, dekadę temu stanowili 25 procent osiedlonych w niemieckiej stolicy. Niektórzy eksperci uważają, że w ciągu kilku kolejnych lat, odsetek ten może przewyższyć nowojorski próg trzydziestu ośmiu procent.

Ten demograficzny trend znajduje swoje odzwierciedlenie nie tylko w tym, jakimi językami posługuje się berlińska ulica, lecz także w rosnącej liczbie startupów i przedsiębiorstw należących do expatów. A to sprawia, że pytanie, czy Berlin nie jest czasem na najlepszej drodze do dwujęzyczności, jest jak najbardziej uzasadnione. 

Problem ze statusem miasta dwujęzycznego

Berlin już jest postrzegany jako dwujęzyczny przez część mieszkańców. W niemieckiej metropolii można spokojnie mieszkać, posługując się głównie językiem angielskim, a niemiecki znając w stopniu umiarkowanym. Oczywiście znajomość języka jest niezmiennie wymagana przy okazji wizyt w urzędzie i formalności związanych z zamieszkaniem.

Berlin to miasto, w którym angielski słychać na każdym kroku
Źródło: Notes of Berlin

Po ośmiu latach spędzonych w tym mieście, nabrałam płynności w niemieckim, ale niejednokrotnie zdarzało i zdarza mi się spotykać osoby, głównie z krajów anglojęzycznych, którzy mieszkają tu już znacznie dłużej i mają problem z zamawianiem potraw w restauracji (znajomość słowa Tomate to wciąż za mało, by mówić o znajomości niemieckiego).

Lingua franca w obrębie mojej dzielnicy, czyli Neukölln, to z pewnością angielski. Ciężko o zakątek miasta, który byłby bardziej różnorodny i wielokulturowy. Na każdym kroku słyszę angielski, a także francuski, włoski czy turecki. Odnoszę wrażenie, że tylko połowa tutejszych rozmów odbywa się w języku niemieckim. Najbliższe kawiarnie w moim sąsiedztwie prowadzą Grecy i Hiszpanie, z kolei najbliższy bar należy do Brytyjczyka.  W takich miejscach znajomość niemieckiego wśród mieszkańców jest bardzo różna, dlatego większość z nas niemal automatycznie przechodzi na angielski.

Jednocześnie jednak, ta wszechobecność języka angielskiego sprawia, że wielu Niemców zaczyna mieć wrażenie językowej nieprzynależności we własnej stolicy i czuje się z tym niekomfortowo. Wszyscy pamiętamy słowa ministra zdrowia Jensa Spahna o irytujących anglojęzycznych baristach. Spahn nazywał wtedy Berlin przypadkiem nieudanej integracji podsycanej przez elitarnych hipsterów. „Jak dziwnie i obco we własnym kraju muszą czuć się osoby takie, jak moi rodzice, którzy nigdy nie uczyli się angielskiego: Przyjeżdżają do stolicy i w niektórych jej restauracjach nie mogą się już porozumieć” – pisał Spahn w 2017.

Uwaga Spahna wpisuje się w niemiecką debatę o zagrożonych niemieckich wartościach kulturowych. W jej ramach pojawiają się głosy, że wprowadzenie drugiego języka oficjalnego mogłoby doprowadzić do dezawuacji niemieckiego. Miesiąc po komentarzu Spahna, skrajnie prawicowa partia, Alternatywa dla Niemiec (AfD), odniosła zwycięstwo wyborcze, stając się oficjalnie częścią parlamentarnej opozycji. Kampania, która doprowadziła jej członków do sukcesu, została zbudowana na antyimigracyjnych nastrojach i w kontrze do idei wielokulturowości.  Niezależnie od tego, w jakim języku rozmawia się na ulicach Berlina, oficjalne ogłoszenie dwujęzyczności w niemieckiej stolicy nie znajduje się nawet w najbardziej odległych politycznych planach.          

Berlin to nie Niemcy”

Berlin ma jednak długą historię wielokulturowości i wielojęzyczności. W XVII wieku około jedną trzecią populacji miasta stanowili imigranci z Francji (prześladowani Hugenoci), Czech i Polski. Pruski król, Fryderyk II, tak bardzo kochał język francuski, że podniósł go do rangi oficjalnego na wielu obszarach (stąd we współczesny niemieckim z łatwością można rozpoznać wiele zapożyczeń z francuskiego, na przykład słowa Toilette i Parfum).

Brama Brandenburska w Berlinie
Brama Brandenburska w Berlinie

Berlin, który był stolicą Prus, odstawał kulturowo i politycznie od pozostałych państw niemieckich – tłumaczy James Hawes w swojej książce The Shortest History of Germany („Najkrótsza historia Niemiec”).

Jeśli spojrzy się na wyborcze mapy Cesarstwa Niemieckiego, widać wyraźnie, że Berlin zawsze był jakąś demograficznie dziwaczną wyspą, przyłączoną do królestwa Prus i ogłoszoną jego stolicą.

Berlin został wybrany stolicą zjednoczonych Niemiec po to, aby zbliżyć Wschód z Zachodem, ale jego kosmopolityczna historia zawsze czyniła z niego bardziej „stolicę świata” lub „stolicę Europy” – wyjaśnia dalej Hawes. Popularne niemieckie powiedzenie, że „Berlin to nie Niemcy” brzmi dziś trafniej niż kiedykolwiek wcześniej.  

Liczby nie kłamią i przyciągają

Wielokulturowość Berlina, jak również wysoki poziom akceptacji dla języka angielskiego w pracy i życiu społecznym, czyni z niego miasto bardzo atrakcyjne do życia. Potencjał ekonomiczny niemieckiej stolicy wzrósł o około 40 procent w latach 2009 – 2019, przyczyniając się do napływu zagranicznych specjalistów posługujących się angielskim.

To prawdziwe dobrodziejstwo dla niektórych lokalnych biznesów. Popularna księgarnia, Shakespeare & Sons, od wielu lat korzysta z tej językowej i kulturowej mieszanki Berlina. „Naszymi klientami nie są wyłącznie turyści” – mówi właściciel księgarni Roman Kratochvila. „Mam wrażenie, że kupowanie książki w języku angielskim jest dla mieszkańców Berlina czymś zupełnie normalnym”.

Dwujęzyczność w niemieckiej stolicy
Na zdjęciu: Roman Kratochvila, właściciel angielskiej księgarni Shaespeare & Sons. Źródło: Shendl Copitman

Jednak gentryfikacja i rosnące koszty życia w Berlinie wywołane między innymi bezprecedensową skalą migracji do miasta, podsycają u niektórych niechęć do wszechobecnego angielskiego. 

Niestety niemiecki jest dla wielu obcokrajowców językiem wyjątkowo trudnym do opanowania. „Aby zrozumieć urzędowe dokumenty, należy poświęcić nauce naprawdę sporo czasu” – zauważa Kathleen Parker. Warto dać ludziom szansę nauczenia się tego języka w swoim, czyli rozsądnym tempie” – przekonuje.

Język urzędowy to nie lada wyzwanie

Według Parker, wsparcie dla obcokrajowców mówiących po angielsku, mogłoby znacznie usprawnić lokalną biurokrację i pomóc nowym mieszkańcom w opanowaniu niemieckiego zaraz po osiedleniu. Berlińska administracja ma opinię archaicznej. A spotkania z urzędnikami i formalna korespondencja czynią ją stresującą nawet dla osób władających językiem niemieckim.

Dlatego Parker, Australijka mieszkająca w Berlinie od 2008 roku, założyła Red Tape Translations. „Za każdym razem, gdy byłam na przyjęciu, ktoś narzekał na wizytę w jakimś urzędzie i opowiadał, jakie to było przerażające doświadczenie” – mówi. „Te osoby nie mogły liczyć na żadną pomoc. Nawet oznakowania są wszędzie tylko po niemiecku”.

Towarzysząc obcokrajowcom podczas spotkań w sprawie wizy, szybko zorientowała się, że wielu urzędników albo nie chce mówić po angielsku albo mówi po angielsku bardzo słabo. Co prawda powoli się to zmienia, ale nadal potrzebne jest większe wsparcie dla ekspatów, którzy pogubili się w niemieckiej papierologii i biurokracji. 

Wprowadzenie dwujęzyczności w Berlinie utrudnia także brak odpowiedniego precedensu we współczesnej historii Niemiec. W końcu niemiecka stolica to jedyne miasto, które jest w tak dużym stopniu osiedlone przez osoby z całego świata. Obecnie berlińskie urzędy właściwie całkiem nieźle radzą sobie z przyjmowaniem dokumentów w języku angielskim, podczas gdy gdziekolwiek indziej, w przypadku większości urzędów oraz dokumentów, bez przysięgłego tłumaczenia nie warto się trudzić. 

Niezdecydowanie

Prawdziwym problemem jest więc niezdecydowanie. Z jednej strony Berlin chce być międzynarodowym miastem, przyjmując firmy, które przenoszą się tu po Brexicie, i witając turystów z otwartymi ramionami. Z drugiej zaś wymijająco podchodzi do kwestii wspierania nowo przybyłych, którzy jeszcze nie opanowali języka niemieckiego. Miejscowi, co zrozumiałe, mają swoje obawy, ale warto podkreślić, że dwujęzyczność nie stanowi żadnego zagrożenia dla nich i dla języka, którego używali od zawsze. W rzeczywistości dwujęzyczność tylko potwierdza status quo i ułatwia komunikację na różnych poziomach. 

Biorąc pod uwagę obecną atmosferę polityczną i debatę wokół tożsamości narodowej, w najbliższym czasie raczej nie można liczyć na żadne oficjalne decyzje w sprawie dwujęzyczności Berlina. Choć Joab Nist twierdzi, że nadejście dnia, w którym angielski i niemiecki będą sobie równe, na pewno nastąpi.

Wydaje mi się, że tego już nie da się zatrzymać – mówi. To się musi stać, inaczej życie tu będzie po prostu zbyt skomplikowane

.


Interesujesz się językiem niemieckim i kulturą Niemiec? Koniecznie przeczytaj poniższe teksty:

Zacznij naukę niemieckiego już dziś!
Sprawdź Babbel
Podziel się:
Barbara Woolsey

Barbara dorastała w domu na kanadyjskiej prerii, wychowywana przez matkę, Filipinkę, i ojca – pół Szkota, pół Irlandczyka. Wielokulturowość obecna w jej rodzinie rozpaliła w niej pasję do języków. Obecnie mieszka w Berlinie, w którym pracuje jako producentka telewizyjna dla agencji informacyjnej Reuters. Ponadto publikuje artykuły na łamach kilku międzynarodowych czasopism, a także przewodników Lonely Planet, gdzie opisuje niezwykłe miejsca w Europie i Azji. Barbara mówi płynnie po niemiecku, na którym jednak nie poprzestała. Obecnie uczy się języka tajskiego i tagalskiego. 

Barbara dorastała w domu na kanadyjskiej prerii, wychowywana przez matkę, Filipinkę, i ojca – pół Szkota, pół Irlandczyka. Wielokulturowość obecna w jej rodzinie rozpaliła w niej pasję do języków. Obecnie mieszka w Berlinie, w którym pracuje jako producentka telewizyjna dla agencji informacyjnej Reuters. Ponadto publikuje artykuły na łamach kilku międzynarodowych czasopism, a także przewodników Lonely Planet, gdzie opisuje niezwykłe miejsca w Europie i Azji. Barbara mówi płynnie po niemiecku, na którym jednak nie poprzestała. Obecnie uczy się języka tajskiego i tagalskiego.