Ach ta dzisiejsza młodzież! Nawet poprawne nazwanie tej grupy nie jest już takie proste: czy to milenialsi, pokolenie Y, pokolenie Z, a może generacja alfa? Spójrzmy, co kryje się pod tymi określeniami i zgłębmy fascynujący język, którym posługują się młodzi Polacy i Polki.
Milenialsi to spolszczona wersja angielskiego słowa millenials, odnoszącego się przeważnie do osób urodzonych między 1981 a 1996 rokiem. Tym, co ich wyróżnia, jest wychowanie się w czasach rozwoju nowoczesnych technologii i Internetu, których istnienie jest dla nich równie oczywiste jak radio i telewizja dla ich rodziców. Można zatem powiedzieć, że milenialsi są pierwszym pokoleniem digital natives – cyfrowych tubylców, co ma nie lada wpływ na język, jakiego używają. Alternatywną nazwą dzisiejszych (prawie) trzydziestolatków jest pokolenie Y.
Po Y w alfabecie następuje Z, więc nietrudno się domyślić, że generacja Z to jeszcze młodsza młodzież. Jej przedstawiciele przyszli na świat na przełomie XX i XXI wieku, a więc smartfony, media społecznościowe, gry komputerowe czy zakupy online towarzyszą im od najmłodszych lat. Pokolenie Z wykorzystuje nowoczesne technologie również w celach komunikacji, więc wiele ze swoich znajomości utrzymuje w formie wirtualnej. Stąd w słowniku zetek znajdziemy sporo skrótów przyspieszających napisanie wiadomości do osoby po drugiej stronie ekranu.
Powoli w mediach mówi się również o pokoleniu alfa, czyli osobach urodzonych po 2010 roku, które za rodziców mają najczęściej milenialsów. Chociaż alfy to wciąż dzieci, naukowcy już przepowiadają, że ze względu na coraz szybciej postępującą technikę, będzie to generacja jeszcze bardziej odstająca od wszystkich poprzednich.
Milenialsi i pokolenie Z dyktują trendy
W języku młodzieżowym jedyną stałą jest zmiana, więc czasami trudno nadążyć za słowami, które nadal są w użyciu, a które już zakrawają o cringe (patrz poniżej). Można jednak zidentyfikować kilka trendów, pomagających zrozumieć, co jest pięć (o co chodzi) w rozmowie między dwoma przedstawicielami młodego pokolenia. Oto te najważniejsze (zdaniem autorki-zetki).
Angielski, nasz chleb powszedni
Coraz lepsza znajomość języka angielskiego sprawia, że wiele słów z angielszczyzny przenika w niezmienionej lub zaadaptowanej formie do polskiego. Pokolenie Z powiedziałoby wręcz, że na angielski jest obecnie hype, czyli jest on modny. Nic dziwnego – z dzisiejszym dostępem do Internetu nauka tego języka stała się naprawdę lajtowa (od ang. light), a nawet ez (od ang. easy), czyli po prostu łatwa. Każdy, kto wypróbował lekcje z aplikacją Babbel na pewno może potwierdzić to słowem rel (od ang. relatable), zastępującym długie zgadzam się z tobą lub mam tak samo. Z języka angielskiego wywodzą się też liczne skróty, których milenialsi i pokolenie Z oraz Y używają szczególnie w wiadomościach do znajomych, na przykład:
- Znany już chyba wszystkim LOL (od ang. lots of laugh), czyli alternatywa dla dawnej (i raczej mniej eleganckiej) kupy śmiechu. Jego bardziej zaawansowaną wersją jest ROFTL lub ROFL (od ang. rolling on the floor laughing), oznaczający dosłownie tarzanie się po podłodze ze śmiechu.
- Przydatny IMO (od ang. in my opinion) stosuje się wówczas, gdy chce się przedstawić własną opinię na dany temat.
- Jeśli ta opinia kogoś naprawdę zaskoczy, można spodziewać się reakcji OMG (od ang. oh my God) – odpowiednika polskiego o mój Boże, a nawet mniej cenzuralnego WTF (od ang. what the fuck), czyli co u licha (delikatnie rzecz ujmując).
- Możliwe jednak, że odpowiedź na czyjąś opinię w ogóle nie nadchodzi. Wówczas rozmówca jest najprawdopodobniej AFK (od ang. away from keyboard), czyli dosłownie z dala od klawiatury, a zatem nie siedzi akurat przy komputerze.
Jeśli powyższe zwroty Wami wstrząsnęły i obawiacie się, że aby pozostać cool musicie ich używać – bez obaw! Gdy metryka wskazuje, że milenialsi, pokolenie Z czy pokolenie alfa to już nie Wasza generacja, wręcz lepiej tego nie robić. W innym przypadku możecie wywołać wspomniany już cringe, czyli zażenowanie, wstyd.
Nowe wcielenie polskich słów
Co ciekawe, nie tylko język angielski stanowi źródło inspiracji dla języka młodzieży. Również poczciwa polszczyzna oferuje wyrazy, których pierwotne znaczenie w ustach młodych pokoleń ewoluuje czasami w niespodziewanym kierunku:
- Mrozi – tym razem nie chodzi o mróz, a o swojską alternatywę dla powyższego słówka cringe. Gdy pokolenie Z lub generacja alfa widzi coś żenującego, może zatem wykrzyknąć Mrozi! lub w wersji pisanej po prostu wysłać emoji przedstawiające zamrożoną buźkę (🥶). I to nie tylko zimą.
- Cebula – to początkowo jedynie pejoratywne określenie oznaczało kogoś chciwego, najczęściej Polkę lub Polaka. Z czasem jednak cebulą zaczęły same siebie mianować osoby, którym udało się upolować coś wyjątkowo korzystnie na promocji np. w biedrze, czyli sklepie Biedronka. Tym samym pospolite warzywo nagle zaczęło śmieszyć (do łez).
- Dzban – ten niewinny przedmiot w ostatnich latach okazał się też idealnym wyzwiskiem w kierunku osoby niezbyt inteligentnej lub po prostu głupiej. Najprawdopodobniej pustą głowę skojarzono z pustym naczyniem – a jak wiadomo, z pustego i Salomon nie naleje. Dzban zrobił ogólnopolską karierę w 2018, stając się nawet Młodzieżowym Słowem Roku.
- Zaorać – czasownik kojarzony z pracą na roli ukazał swoje nowe oblicze, gdy pokolenie Z zaczęło używać go w znaczeniu udowodnienia komuś, że nie ma racji. Podobnie jak o zaoranym polu, można też mówić o kimś, że jest zaorany tzn. przegrał dyskusję i został skompromitowany. Jeszcze gorzej, gdy o braku racji udowodniły własne słowa tej osoby – wówczas ten ktoś się samozaorał.
A przecież miało być krócej…
Istnieje jeszcze jeden zabieg słowotwórczy, który milenialsi i następujące po nich pokolenia opanowały do perfekcji. Mowa o twórczym rozwijaniu istniejących słów. Szczególnie uniwersalna wydaje się końcówka -uwa/-ówa (pisownia nie jest jeszcze ustalona), która wzmacnia wydźwięk i nadaje charakter żartu językowego. Tak oto coś żenującego to już nie tylko cringe, ale też cringuwa/cringówa; coś smacznego to smakuwa/smakówa; coś fajnego to git, ale jednocześnie gituwa/gitówa, a płacz i uczucie smutku to równie dobrze płakuwa/płakówa. Przykłady można by tak było wymieniać w nieskończoność…
Czy ten język to masakra?
Język używany przez milenialsów, pokolenie Z czy generację alfa może wzbudzać niesmak wśród przedstawicieli starszych generacji. Jak tak można ze starego dobrego dzbana zrobić wyzwisko, a w co drugie zdanie wrzucać anglicyzm? Trzeba mieć jednak na uwadze, że polszczyzna to żywy organizm, który nieustannie się zmienia, dostosowując się do współczesnych realiów i pozwalając różnym grupom, w tym młodzieży, wykształcić swój własny unikalny kod. Kod, któremu często nie można odmówić elementu gry i dowcipu.
Śledź ewolucję języka, czytając o: